niedziela, 30 września 2018

Nauka niderlandzkiego w holenderskiej szkole


nauka języka obcego, bezpłatna nauka niderlandzkiego za granicą, darmowa nauka holenderskiego za granicą, bezpłatna nauka holenderskiego w Holandii, darmowa nauka niderlandzkiego w Holandii, lekcje niderlandzkiego w Holandii, lekcje holenderskiego w Holandii, nauka niderlandzkiego, kurs języka niderlandzkiego za granicą, kurs języka holenderskiego w Holandi, szkoła w Holandii, holenderska szkoła, emigracja do Holandii

Wyjeżdżając za granicę bodaj najważniejszą rzeczą, z którą musimy się zmierzyć jest przyswojenie sobie języka kraju, stanowiącego nasz punkt docelowy. I o ile przy tymczasowym pobycie na obczyźnie spokojnie wystarczy nam komunikatywna znajomość angielskiego, o tyle planując pozostanie poza Polską na dłużej, aksjomatem wydaje się być konieczność nauczenia się mowy tubylców. Język przyswajamy w końcu nie tylko po to, by mieć lepszą pracę i więcej zarabiać, ale też po to, by okazać szacunek przyjmującemu nas społeczeństwu, zintegrować się z nim i tak po prostu – udomowić sobie obcy ląd.
Holandia jest państwem szalenie wielokulturowym. Do kraju tulipanów przyjeżdżają bowiem nie tylko ludzie z całej Europy, ale dosłownie z każdego zakątka świata. Królestwo Niderlandów co dzień musi więc stawiać czoła szerokiej rzeszy migrantów decydujących się na zamieszkanie w ojczyźnie Vincenta van Gogha. Aby okiełznać tak dużą skalę przyjezdnych, Holendrzy postanowili zapewnić obcokrajowcom kursy językowe, których koszta są w całości pokrywane przez państwo. Co istotne, z tej opcji mogą skorzystać tylko osoby zameldowane na terenie Holandii. Jeżeli więc mieszkamy w mieszkaniu służbowym pozostaje nam jedynie zdecydowanie się na odpłatne polskie szkoły językowe lub znalezienie prywatnego nauczyciela poprzez polskie portale internetowe. Jeśli jednak wynajęliśmy własne mieszkanie to po zameldowaniu się w nim (podkreślam – warunek konieczny) udajemy się do najbliższego gemeente (urzędu gminy, czyli miejsca, gdzie wcześniej dokonywaliśmy meldunku) i informujemy o chęci podjęcia nauki niderlandzkiego. Po dopełnieniu wszystkich niezbędnych formalności i odbyciu (już na terenie poleconej nam szkoły) czegoś w rodzaju rozmowy wstępnej, w trakcie której podajemy między innymi informacje o posiadanym przez nas wykształceniu czy poziomie znajomości innych języków obcych, możemy w końcu udać się na swoje pierwsze zajęcia.
W moim przypadku lekcja niderlandzkiego odbywała się raz w tygodniu od 18.30 i trwała przez trzy zegarowe godziny z piętnastominutową przerwą na kawę czy herbatę. Samo pomieszczenie, gdzie przychodziliśmy na zajęcia, nie wyróżniało się niczym szczególnym. Przestrzeń zagospodarowano typowymi szkolnymi ławkami, zaś naprzeciw nich umieszczono biurko wraz z komputerem nauczyciela. Na środku ściany znajdował się pokaźnych rozmiarów rzutnik, a koło niego wisiała niewielka tablica.
Schemat prowadzenia lekcji był bardzo podobny do tego, jaki pamiętam jeszcze z liceum. Po standardowym odczytaniu listy obecności przychodził czas na sprawdzenie zadanej na ostatnich zajęciach pracy domowej. Kiedy już wspólnie zweryfikowaliśmy poprawność odrobionych wcześniej zadań, przechodziliśmy do analizy nowego zagadnienia gramatycznego. Na tym polu też nie działo się nic szczególnego – pracowaliśmy z zeszytem ćwiczeń, wykonując wspólnie z nauczycielem kolejne polecenia. Po upływie kilkudziesięciu minut spędzonych na główkowaniu nad poprawnością czasem naprawdę dziwacznych tworów językowych, otwieraliśmy podręcznik zatytułowany „Nederlands voor anderstaligen” i jak na każdej lekcji trenowaliśmy rozpoznawanie poszczególnych dźwięków. Dla przykładu, nasz nauczyciel zasłaniając sobie usta, wymawiał dwa bardzo podobne wyrazy, a my mieliśmy za zadanie stwierdzić, czy słowa te brzmią tak samo, czy może istnieje w ich wymowie jakaś różnica. Kiedy szczęśliwie przebrnęliśmy już i przez tę część zajęć, czekała nas analiza nowego tematu z podręcznika.
Ciekawym, a zarazem bardzo istotnym urozmaiceniem każdej lekcji były ćwiczenia wymyślane nam przez nauczyciela. I tak na przykład przy omawianiu słownictwa związanego z zainteresowaniami, każdy uczestnik kursu musiał podejść do pozostałych i zapytać o rzeczy wykonywane chętnie i niechętnie. Później na podstawie udzielonych odpowiedzi pisaliśmy w zeszycie odpowiednie zdania. Według mnie tego typu ćwiczenia to nie tylko świetny sposób na przełamanie bariery komunikacyjnej, ale także na zintegrowanie całej grupy. Poza tym nie oszukujmy się, ale trzygodzinne (z kilkunastominutową przerwą) ślęczenie nad zadaniami sprawia, że nawet największy leń z wielką chęcią choćby na chwilę ruszy tyłek z krzesła.
Godnymi uwagi okazały się również strony internetowe, które niemal na każdej lekcji były polecane przez nauczyciela. Dzięki nim mogliśmy szlifować swój warsztat językowy także w dni wolne od zajęć, mając przy tym pewność, iż portale te ze względu na wcześniejszą weryfikację nie zawierają w swoich zasobach jakichś kardynalnych błędów.
Pomimo że nasza grupa składała się z przedstawicieli różnych, nie tylko europejskich krajów, każde zajęcia od początku do końca prowadzone były w języku niderlandzkim. Wbrew pozorom nie mieliśmy jednak większych problemów ze zrozumieniem nauczyciela. Taki stan rzeczy wynikał zapewne z dwóch zasadniczych przyczyn. Pierwszą z nich stanowił fakt, iż niderlandzki otaczał nas nie tyko w szkole, ale także niemal przez cały czas poza nią. Wracając z lekcji do domu włączaliśmy holenderską telewizję, czytaliśmy holenderską prasę bądź po prostu wychodziliśmy do miasta i siłą rzeczy wsłuchiwaliśmy się w prowadzone przez Holendrów konwersacje. Dzięki tak dużej styczności z niderlandzkim nowy materiał przyswajaliśmy zdecydowanie szybciej, niż gdyby miało to miejsce w naszych rodzimych krajach. Druga przyczyna kryła się zaś w dostosowaniu przez nauczyciela poziomu trudności używanego przez siebie języka do naszej ówczesnej jego znajomości. Odpowiedni dobór słów sprawił, że nie odczuwaliśmy dużej bariery komunikacyjnej. Sporadycznie zdarzały się sytuacje, gdy ktoś mimo kilkukrotnych tłumaczeń danego zagadnienia dalej nie rozumiał, o co tak właściwie chodzi. Wtedy nauczyciel wyjątkowo posiłkował się językiem angielskim, jednak tego typu zdarzenia mogę zliczyć dosłownie na palcach jednej ręki.
Dość często używanym przez nauczyciela narzędziem okazała się być wyszukiwarka graficzna oraz translator Google. Za pomocą wyszukiwarki zdarzało się nam poznawać nowe słownictwo, zaś translator służył gównie do szybkiego tłumaczenia na wiele języków fachowej nazwy jakiegoś zagadnienia. Tego typu rozwiązanie ma zarówno swoje plusy jak i minusy. Posługiwanie się translatorem na pewno przyspiesza i upłynnia pracę, a gdy nauczyciel ma do czynienia z szesnastoma osobami, gdzie niemal każda reprezentuje inny kraj to bardzo wskazana jest właśnie maksymalna oszczędność czasu. Z drugiej strony jednak, jak na translator z prawdziwego zdarzenia przystało, nie mogło się w nim obyć bez nierzadko kuriozalnych błędów, przez które w głowie potrafił zrobić się naprawdę niezły mętlik.
Myślę, że nauka jakiegokolwiek języka w kraju, gdzie uznaje się go za mowę ojczystą jest absolutnie fantastycznym sposobem nie tylko na podniesienie swoich kompetencji, ale też poznanie innej kultury i nowych ludzi. Jeśli więc nadarzy Wam się okazja uczestniczenia w zagranicznym kursie językowym to chwytajcie byka za rogi i wyjeżdżajcie, bo naprawdę warto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Osiemnasta Osiemnaście , Blogger